ODNALEZIONY STRÓJ SCENICZNY

Fragmenty tego tekstu powstały rok temu, kiedy z tematem zetknęłam się osobiście, a nawet więcej, bo finansowo. I powstawały w miarę postępu kolejnych wydarzeń.

Temat tematów, łączący w sobie wszystko co kocham najbardziej na świecie: kulturę, sztukę, modę, kostiumologię i rękodzieło. Będzie długo, z wątkiem prawie że kryminalnym, ale napewno interesująco! Zróbcie sobie herbatę, weźcie jakieś chrupki na przegryzkę i czytajcie!

Epizod Pierwszy. Historyczny.

 

Wszystko zaczęło się w dniu 26 kwietnia 1926 roku w mediolańskiej La Scali, a może nawet nieco wcześniej, kiedy przygotowywano kostiumy do tego spektaklu. To właśnie 26go kwietnia odbyła się premiera niedokończonego dzieła Giacomo Pucciniego pod tytułem „Turandot”, którego akcja dzieje się w dawnym Pekinie, a bohaterką jest przepiękna księżniczka. I jak to zwykle z księżniczkami bywa, szuka ona sobie męża. Robi to w dosyć brzydki sposób, bo wymyśla nieodgadywalną zagadkę, a pretendentom do ręki, którym się nie udaje odgadnąć, każe ściąć głowę. Po resztę tej historii odsyłam do cioci Wikipedii, która wie wszystko, bo ja do muzyki, ani do historyjek z oper serca nie mam. Z tego dzieła fajne wydają mi się jedynie stroje. Ale ja się nie znam i więcej nic na ten temat nie powiem, bo może wśród moich czytelników są wielbiciele opery i się narażę, a wolę nie. W dodatku tak bardzo się nie znam, że owszem, słyszałam o operze zatytułowanej „Turandot”. Wiedziałam, że autorem dzieła jest Puccini, ale że bohaterką, właśnie ową Turandot jest kobieta, to nawet przez myśl mi nie przeszło. Tak. Turandot to kobieta. A mnie się ta nazwa kojarzyła bardziej ze średniowiecznym rycerstwem. No cóż. Nie można byc ekspertem od wszystkiego. 

Dawno to wszystko było, wszystko odeszło w zapomnienie, przepadło w mrokach dziejów. Oprócz opery oczywiście, która miała swoje kolejne wykonania mniej lub bardziej ambitne, w mniej lub bardziej atrakcyjnych miejscach.

 

Epizod Drugi. Zagadkowy kufer.

A tu w 2017 roku pani Daniela Degl’Innocenti, dyrektor merytoryczna i naukowa naszego Muzeum Tkaniny w Prato, dostała telefon z dalekiej Sardynii, od jakiejś osoby, która twierdziła, że jest w posiadaniu kufra należącego niegdyś do Ivy Pacetti, wielkiej śpiewaczki operowej (sopranistki) pochodzącej z Prato, czyli z miasta w którym mieszkam. Do pani dyrektor przesłano zdjecia zawartości tego kufra. Zrobiły wrażenie. Pani dyrektor poszukała innych wiadomości na ten temat, zrobiła rzetelny risercz i wpadła w euforię. Zawartość kufra zgadzała się z wynikami owego riserczu i rzeczywiście były to rzeczy należące do owej sopranistki, czyli kostiumy, biżuteria sceniczna, jakieś czarno białe, stare zdjęcia.

Kostiumy dla owej sławnej sopranistki zostały zaprojektowane i zrealizowane przez pana o nazwisku Luigi Strapelli, pseudonim artystyczny Carramba. I wcale nie robię sobie jaj! Poważnie taką miał ksywę!

Po wielu perypetiach, przede wszystkim biurokratyczno administracyjnych, muzeum weszło w posiadanie bezcennych eksponatów. Otwarto kufer pełen skarbów.

W czasach kiedy projektowano i sporządzono kostiumy do opery „Turandot”, w sztuce królowała Art Decó. By się dowiedzieć, co to jest, to odsyłam do Wikipedii, dość powiedzieć, że wszyscy ówcześni dizajnerzy i projektanci chętnie się temu trendowi podporządkowali, gdyż był on bardzo atrakcyjny wizualnie. Wszelkie tkaniny, wyroby tekstylne, a także kostiumy teatralne i operowe też były projektowane w tym duchu.

Strój sceniczny dotarł do muzeum, okazał się przecudnej urody, przetrwał do naszych czasów i nie zdołała go pokonać nawet druga wojna światowa. Oczywiście stan kostiumu odbiegał od ideału, czas i nieprofesjonalne przechowywanie zrobiły swoje, ale nadal świecił blaskiem dawnej świetności. Chwyt i grubość tkaniny tego akurat kostiumu były bardzo szlachetne, a krój i wzornictwo nawiązywały do dawnej atmosfery dalekiego wschodu, czyli tematyki opery.

Takiego skarbu w rękach muzeum nie można było zostawić odłogiem. W końcu muzeum to muzeum. Istotą jego bytu jest pokazywanie rzeczy, których gdzie indziej nie zobaczymy. Muzeum Tkaniny w Prato ma bardzo ściśle określoną tematykę zainteresowań i badań. W ramach wystawy stałej mamy tu na przykład fragmenty tkanin ze wszystkich epok od bodajże średniowiecza.

Tradycje związane z przemysłem tekstylnym do czegoś zobowiązują.

Wstępne oględziny stroju ukazały, jak bardzo został on nadgryziony zębem czasu: tkanina i jej splot rozlazły się w niektórych miejscach, metalowa, ozdobna, błyszcząca nić popękała, strój rozdarł się na szwach, a na ramieniu i pod pachami prezentował duże przetarcia.

Kultura, sztuka, moda, muzyka i kostiumologia to dziedziny, w ramach których nasze muzeum postanowiło zadziałać, by przywrócić świetność podniszczonemu kostiumowi. Nasze muzeum dysponuje również pracownią i laboratorium, których zadaniem jest odrestaurowywanie rozmaitych tkanin historycznych. Pracują tu sami profesjonalisci, pasjonaci, naprawdę będący w stanie dokonać cudów. Moce przerobowe są więc zapewnione. W stosunku do znalezionego kostiumu należało przeprowadzić stosowne analizy, a potem  wykonać projekt przywrócenia szlachetnej tkaniny sprzed prawie wieku do dawnej świetności.

Jako że jesteśmy w Prato – centrum włoskiego przemysłu tekstylnego, to tak narzędzia jak i materiały do tych wszystkich operacji były, praktycznie rzecz biorąc, na miejscu.

No i wszystko byłoby cacy, ale była jedna drobna przeszkoda w realizacji tego celu. Dobrze się domyślacie. Kasa. Wten sposób płynnie przechodzimy do:

Epizod trzeci. Finansowanie prac renowacyjnych.

Kultura i sztuka we Włoszech owszem,  jest dofinansowywana, ale stanowczo zbyt mało, jak się wszyscy mogliśmy teraz, przy okazji koronawirusa przekonać.

To słabe dofinansowywanie dotyczy również i naszego muzeum, mimo że jest ono naprawdę bardzo aktywne, jeśli chodzi o rozmaite inicjatywy, tak dla dorosłych jak i dla dzieci i młodzieży. No i nie miało kasy na stosowne prace renowacyjne przy zniszczonym kostiumie. Co prawda region Toskanii dorzucił 15.000 euro, ale niestety było to tylko bardzo skromną częścią wynikającej z szacunków sumy. Tak zwaną kroplą w morzu potrzeb.

Nadal nie wiem kto, ale ktoś wpadł na pomysł crowdfundingu.

Kampania ruszyła, zakrojona na olbrzymią jak na nasze miasto skalę. Wiadomość o odnalezionym stroju scenicznym szły nawet w programach o zasięgu ogólnokrajowym. Telewizja, radio, prasa i Internet – poruszono niebo i ziemię, by wiadomość o potrzebach naszego Muzeum dotarła w każdy zakątek Włoch. Drobne sumy napływaly nawet z zagranicy. Jak na prawdziwy crowdfunding przystało, nagrody były zróżnicowane – zależnie od wpłaconej sumy. Od zwykłego podziękowania mailem, aż do nie pamiętam jak wymyślnych wyrazów wdzięczności.

Między innymi wśród nagród za te hojniejsze datki, była wizyta w laboratorium renowacji tkanin historycznych naszego Muzeum.

Yyyyyyy!!! Chcę!!!

I zgadnijcie, co zrobiłam?

No właśnie.

Decyzja była szybka, choć kosztowna i nieco ryzykowna, bo w owym czasie rozstrzygała mi się w pewien sposób moja sytuacja finansowa. No i co z tego? Egoistyczna chęć obejrzenia szlachetnej tkaniny, tak ściśle związanej z Prato, była stokroć silniejsza od perspektywy zamieszkania pod mostem i żywienia się resztkami po cotygodniowym targowisku owocowo warzywnym!

Tu na zdjęciu powyżej jest punkt kulminacyjny akcji crowdfundingowej: pokazanie na renowację czego pójdą pieniądze, jak je wpłacimy.

Wpłaciłam stosowną sumę. Za Chiny  ludowe nie przyznam się jaką, powiem tylko, że dla mnie dużą. Ale jak inaczej udało by mi się wbić do tego sanktuarium renowacji tkanin??? I to w dodatku na rok przed oficjalną prezentacją???

Podczas całej akcji crowdfundingowej i jeszcze długo po jej zakończeniu, mailem dostawałam najpierw potwierdzenie dostarczenia kasy na odpowiednie konto, a potem, kiedy cel finansowy został już osiągnięty, to przychodziły relacje z postępu prac renowacyjnych.

Epizod czwarty. Wizyta w Laboratorium Renowacji Tkanin przy Muzeum Tkaniny w Prato.

W pewnym momencie  dostałam maila z prośbą o podanie numeru telefonu, a to w celu umówienia się na realizację części mojej nagrody, czyli wizyty w laboratorium i zapoznanie się osobiste z postępem prac.

Poszłam. Niestety zapowiedziano mi, że całość mojego pobytu odbędzie się bez możliwości wykonania zdjęć gwoździa programu – kostiumu, ponieważ przewidziana jest oficjalna prezentacja. Wtedy jeszcze nie było wiadomo kiedy, ze względu na ciągle dynamiczną sytuację z wirusem.

Przy wejściu przywitały mnie obie panie: dyrektor merytoryczna muzeum oraz organizatorka crowdfundingu. W ramach nagrody za wsparcie projektu było oczywiście wejście do laboratorium i tylko na to się nakręciłam, ale również wizyta wraz z oprowadzeniem po muzeum i to opiszę kiedy indziej, bo też warto. Oczywiście o tym, że miałam zostać oprowadzona po muzeum zapomniałam, bo nie to było dla mnie najważniejsze i nawet zdążyłam się rozczarować, że to nie tak miało być!!!…  Na szczęście ugryzłam się w język i moja powściągliwość została wynagrodzona. Pod koniec prawie godzinnej wizyty po muzeum, weszłyśmy do sanktuarium renowacji tkanin historycznych. Jak już wcześniej wspomniałam, zdjęć robić nie można było, więc tylko mogę opowiedzieć,  co zobaczyłam, chociaż zdaję sobie sprawę, że żaden opis nie odda jednego choćby zdjęcia… I chyba muszę to jakoś podzielić tematycznie, bo inaczej wyjdzie z tego jakiś dziwny melanż.

Epizod piąty. Szczegółowa historia. Skąd to sie wzięło?

Kim była ta osoba, co zadzwoniła do pani dyrektor i w jaki sposób weszła w  posiadanie owego kufra ze skarbami? Sopranistka Iva Pacetti, tuż przed śmiercią mieszkała w Rzymie, tam też zmarła w roku 1981. Po jej śmierci, jak to zwykle bywa, zabrano z zajmowanego przez nią mieszkania wszystkie rzeczy, po czym pan portier przyszedł skontrolować, czy już można rozpocząć remont pod kolejny wynajem. I w dużej szafie na samej górze, natknął się na tajemniczy kufer. Zajrzał i zaraz zadzwonił do syna zmarłej. Niech sobie odbierze. Syn jakoś albo nie docenił istoty zawartości kufra, albo w ogóle go to nie obchodziło, machnął więc ręką na kufer z kostiumami i powiedział, że pan portier jak chce, to może sobie to wszystko zatrzymać na pamiątkę, bo mama dobrze tego pana zawsze wspominała. Portier przyjął dar nieco zakłopotany. Duże to było, trochę niewygodne… Ale wywalić nie miał sumienia. Wkrótce przeszedł na emeryturę i wrócił w swoje rodzinne strony, na Sardynię. Jakiś czas to przeleżało nie ruszane, acz ciągle przeszkadzające , bo emerytowany portier domek miał malutki. Nie bardzo wiadomo, co z takim darem zrobić. Schować nie bardzo było gdzie. Wyrzucić szkoda. Pokazać też nie bardzo było jak ani komu. Wiedział skąd pochodziła pani Pacetti, dowiedział się, że jest tu muzeum tkaniny, więc ocenił, że chyba będzie to najbardziej stosowne miejsce dla takich skarbów.

Epizod szósty. Renowacja zabytkowych przedmiotów.

Teraz trochę na temat zawartości kufra. Przy okazji akcji crowdfundingowej karierę fotograficzną i za znak rozpoznawczy całej akcji zrobił jeden, szalenie ozdobny kostium oraz takiż stroik na głowę. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy mnie wprowadzono do laboratorium i się okazało, że na specjalistycznym stole do renowacji tkanin historycznych, leżą dwa stroje sceniczne, a na drugim stole, na manekinowych łbach znajduje się także peruka z naturalnych ludzkich włosów (nieco obrzydliwa w wyglądzie) oraz podniszczone fragmenty dwóch innych ozdób na głowę! I tak jak na początku całej tej opowieści wyobrażałam sobie ów kufer jako taką nieco większą walizkę, tak teraz okazało się, że musiał być o wiele większych rozmiarów! Zastanowiłam się, jakim cudem można to było przeoczyć przy opróżnianiu mieszkania??? Z opowieści pani dyrektor i pań pracujących nad renowacją wynikało, że całość, tak kostiumy jak i przynależące do nich peruka wraz ze stroikami, były zupełnie bez szacunku zgruchmonione i upchnięte do kufra, do tego stopnia, że stroiki się połamały i powyginały. Rozmiar kufra możecie obejrzeć na zdjęciu.

No dobra, ktoś powie, ale opera Turandot to w końcu duże przedsięwzięcie sceniczne. I napewno nie składało się z tych dwóch strojów. To gdzie reszta?

Okazuje się, że pani Pacetti jako diva operowa z prawdziwego zdarzenia, miała swoje stroje na własność, otrzymane przy okazji właśnie premiery w mediolańskiej La Scali i mogła sobie je przechowywać, gdzie jej się podobało. A reszta strojów z owej opery przeszła w posiadanie jednej szwalni w Turynie, tej, która najprawdopodobniej je wykonała. Prato ma te zasadnicze dwa, co są oryginalne z roku 1926, z premiery. Był też trzeci strój, o losach którego nic nie wiadomo. Opera składa się z trzech aktów, i do każdego był jeden osobny strój. Co zaś się tyczy stroików na głowę, to były one nie dość, że w beznadziejnym stanie, to jeszcze niekompletne. I częścią prac renowatorskich zajęła się pani w laboratorium przynależnym do muzeum, a brakujące części dorobił ekspert rzemiosła złotniczego z Florencji. Pokazano mi obie części: jedną oryginalną, a drugą dzieło florenckiego złotnika. Szacun, bo wykonał kawał dobrej roboty! Mimo, że musiał pracować nie w złocie, a w zdaje się, że w mosiądzu.

Wszystkie prace renowacyjne, tak te przy ozdobnej tkaninie, jak i przy metalowych stroikach na głowę, były ściśle nadzorowane przez zarząd muzeów i przez państwo z ramienia ministerstwa kultury.

Nie, żeby Panie nad tym pracujące wypadly sroce spod ogona…

Są to osoby, które nie dosyć że są specjalistkami z historii sztuki, znają się na renowacji zabytków, to jeszcze na dodatek są jeszcze absolwentkami specjalistycznych kursów prowadzonych przez Opificio della pietre dure z Florencji, czyli Laboratorium/pracowni skał twardych, która to instytucja prowadzi zakrojone na światową skalę pracę badawcze nad historią sztuki oraz jest odpowiedzialna za renowację najbardziej znanych włoskich i światowych zabytków. Żeby się załapać na wysoce specjalistyczne kształcenie w tym miejscu, to trzeba mieć doktorat z historii sztuki, niesamowitą wiedzę, nietuzinkowe umiejetności, wprawne oko oraz napewno zręczne dłonie. Że o talencie nie wspomnę. To jest ścisłe minimum.

Zapytałam Panie, co muszą jeszcze umieć? Przydaje się wiedza z chemii, fizyki, materiałoznastwa, umiejętności z zakresu rozmaitego rzemiosła: złotnictwo, kaletnictwo, tkalnictwo, krawiectwo, haft i pewnie jeszcze wiele innych, które mi nawet do głowy nie przyjdą…

Co nie zmienia faktu, że przy pracach renowacyjnych wskazane jest zostawić umyślnie jakieś niedoróbki, deformacje, czy widoczne nadgryzienie zębem czasu, by móc oddać istotę nakładów pracy, która została w to włożona.

Epizod siódmy. Jak się to prezentowało w trakcie prac renowacyjnych?

Stroik na głowę i ozdoba do włosów/peruki składa się z pierdyliarda rozmaitych elementów. Pokazano mi wszystkie te perełki, łańcuszki, kryształki, metalowe ozdóbki w kształcie piwonii, z oczkiem z kamienia szlachetnego i bez, przypinki, przywieszki, strusie pióra. Co do piór to trzeba było zorganizować nowe, bo oryginalne nie nadawały się do pokazania ludzkim oczom. I zdajecie sobie sprawę, że istnieje sklep oferujący takie rzeczy??? We Florencji.

Przywieszki w kształcie perełkowych łez, to oczywiście nie prawdziwe perły, bo to tylko strój sceniczny, a nie klejnoty koronne. Te oryginalne tutaj wykonane były z delikatnego szkła i wypełnione opalizującym woskiem. I były bardzo zniszczone. Dlatego większość z nich zastąpiono plastikowym odpowiednikiem, minimalnie różniącym się kształtem od oryginału… Dam sobie obciąć co zechcecie, że pochodzą albo z Aliexpres albo z ebaya… Już widzę jak poważne, tematyczne muzeum składa zamówienie na Ali – 20 perełek w kształcie łezek koloru białego… ahahahah… Kumpela, co robi bransoletki i naszyjniki, w podobnym miejscu zamawia te rzeczy.

Co do kostiumu, to jest on wykonany z tkaniny tak zwanej laminowanej. Wzór na tkaninie nazywa się fale piaskowe. To w nawiązaniu to takiego zjawiska na samym brzegu morza, jak się wchodzi do wody, to piasek pod naszymi stopami układa się w takie nierówne żeberka. I właśnie to odzwierciedla ten wzór na tkaninie. Przypatrzyłam się bardzo porządnie z odległości około 15tu centymetrów. I nawet mi się wypsnęło: A mogę dotknąć?…

Panie miały śmierć w oczach….

Ahahaahahah!

Nie dotknęłam. A kusiło.

Bardzo.

I ten wzór znajduje się na rękawie.

Natomiast korpus, ten taki w kolorowe pikasy Art Decó, jest pokryty wyglądającymi jak nadrukowany złotymi drobniusieńkimi trójkącikami. Nieregularnie usianymi po całej tkaninie. Rękawy są szerokie i jak się w to jest ubranym, to pewnie wloką się po ziemi. A nawet napewno, bo są pobrudzone w taki sposób jak by rzeczywiście nimi szurgał po podłodze. Na ramionach wyszyty jest jakiś fantazyjny ptak, czy smok. I tu ciekawostka: to jest wyhaftowane maszynowo, a nie, jak by się można było spodziewać, ręcznie. Całość ma dwie, a właściwie to nawet trzy warstwy. Podszewka, ta ozdobna tkanina oraz zupełnie niewidoczny, delikatny tiul, dla ochrony tkaniny. Na tkaninie widać ślady intensywnego użytkowania: przetarcia, rozdarcia, plamy rozmaitego pochodzenia oraz rdza od metalowych zapinek, jak i nieprawidłowego przechowywania. Wszystko należy w miare możliwości i dostępności środków, nakładu pracy i materiałow, pousuwać. Bo to chodzi nie tylko o usunięcie plam, cerowanie, podszywanie, czy naprawę kolejnych zniszczonych elementów. To także sposoby na zapobieżenia dalszemu niszczeniu. Już sama jedwabna część podszewki dosłownie rozłazi się w palcach.  To jest strój sceniczny. Czyli ta kobieta miała to na sobie niezliczoną ilość razy. Nie wiem, jak wygląda użytkowanie takiego stroju od strony właśnie artysty operowego, bo na takiej operze z prawdziwego zdarzenia, byłam raz w życiu. Nie spodobało mi się i więcej nie poszłam. Ale wyobrażam sobie, że jest to niemały wysiłek. I strój napewno musi dobrze współpracować z artystą. W końcu to pewnie nie lada wysiłek! Weźcie nabierzcie tak porządnie powietrza, wydajcie z siebie taki rzetelny śpiew operowy, poruszajcie się jeszcze do tego po scenie, czasem nawet bardzo intensywnie. Może trzeba grać z jakimś cięższym, lub niewygodnym rekwizytem w ręku, latać w te i z powrotem po scenie, czasem wchodzić czy schodzić z jakichś schodków… I to wszystko w takim ciężkim, obszernym i w jakimś sensie, pewnie nie do końca wygodnym stroju z wlokącymi się po ziemi jego fragmentami.  Nie do pozazdroszczenia

Najbardziej kostiumowi dogodził ludzki pot i grawitacja. A później złe przechowywanie. Paniom z laboratorium udało się częściowo powstrzymać postępującą degradację tkaniny, ale procesu już zaistniałego nie udało się odwrócić, chociaż i tak widziałam efekty niesamowitych pomysłów i prac. Braki i ubytki zastąpiono specjalnie w tym celu przygotowanymi łatami i cerowaniem artystycznym. Czasami nawet zupelnie nie do odróżnienia, a czasami specjalnie widocznym, dla oddania wielkiego artyzmu projektanta. Tkaniny na łaty preparowane i farbowane są ręcznie, prawie że domowymi sposobami. Ponadto dowiedziałam się, że kostiumy w okresie ich eksploatacji poddawane są rozmaitym przeróbkom. A to trzeba coś poprawić, bo źle leży, a to zaszyć coś rozdartego, a to poszerzyć/zwęzić, przedłużyć/skrócić, bo diva utyła lub schudła, więc na okrągło coś się z nimi wyczynia. Kolejna ciekawostka, o której osoby nie związane z pracami dekoracyjnymi wokół tkanin nie mają zielonego pojęcia, to późniejszy sposób prezentacji. Kto bywał na wystawach czegoś tekstylnego, czy to mody, czy kostiumów, czy fragmentów tekstyliów historycznych, to wie, że rzeczy te mogą być prezentowane na manekinie, na wieszaku, ułożone w ukośnych gablotach albo w końcu zupełnie na płasko. Chodzi o ich stan i działanie siły ciążenia, bo może się zdarzyć, że rozwieszone na manekinie mogą się rozerwać pod własnym ciężarem i wtedy kupa roboty psu w cztery litery.Dlatego po renowacji należało dostosować się do opinii eksperta, który zdecydował, w jaki sposób daną rzecz należy zaprezentować na wystawie. W życiu by mi to nie przyszło do głowy… A tu proszę, jaki ważny aspekt!

Wszystkie prace panie wykonywały ręcznie i jest to naprawdę mozolna praca, ze względu na to, że na przykład wszystkie błyszczące nitki metalowe należy naprostować malutkimi szczypcami. Duże fragmenty zostały dodatkowo podbite grubszym materiałem, tak by w razie gdyby zapadła decyzja o wystawieniu tego na manekinie, całość nie porwała się pod własnym ciężarem.

Prace renowacyjne przeprowadza się metodami prawie że domowymi, ale za to na wysoce specjalistycznym stole. Taki stół składa się z drewnianych płytek ułożonych luzem na też  drewnianych szynach. Owe płytki można w każdej w chwili i w każdym miejscu tymczasowo usunąć, tak by można było rzucić okiem i wykonać pracę także od spodu, nie szarpiąc tkaniny we wszystkie strony. Normalnie jak coś szyjemy, zszywamy, czy haftujemy, to tkaninę/dzianinę bierzemy do ręki, zgniatamy w garści i szyjemy jak nam wygodnie. Tu zaś nie ma mowy o wzięciu tego do rąk, czy zagnieceniu tego w jakikolwiek sposób.  I wreszcie narzędzia użyte do prac renowacyjnych to skalpele chirurgiczne, igły cieńsze od ludzkiego włosa, szkła powiększające 20to i 30to krotnie. Oświetlenie w różnych odcieniach światła widzialnego, spektrometry, kolorymetry oraz nici w niezliczonych formacjach kolorystycznych.

Epizod dziewiąty. Otwarcie wystawy.

No i wreszcie dwa dni temu odbyła się konferencja prasowa, niestety nadal, ze względu na wirusowe ograniczenia, w bardzo ograniczonym gronie, a wczoraj, na specjalne zaproszenie mogły przyjść osoby związane z całą akcją, również crowdfundingowi darczyńcy. Czyli ja też!

Przyznam się bez bicia, że średnio sobie wyobrażałam prezentację dwóch, choćby najbardziej ozdrobnych, kostiumów scenicznych. W dodatku cały czas dzwięczały mi słowa pani renowatorki, że całkiem możliwe, że zostaną wystawione na płasko w gablocie. Ale jednak nie. Muzeum wykonało kawał dobrej roboty, Stroje, strojami, ale wystawę wzbogaciły także eksponaty z Muzeum Etnografii z Florencji, pochodzące z Dalekiego Wschodu i fragmenty prywatnych kolekcji. 

Tu powyżej macie zdjęcia plakatu reklamującego operę oraz rysunki projektów kostiumów. 

Do Prato dotarły także pozostałe stroje sceniczne – te, które mają na codzień ci z Turynu. Są też obrazy – prace pana odpowiedzialnego za projekt scenografii, a także szkice i malunki będące studium nad projektami strojów scenicznych. Są też zdjęcia z kufra, kontrakt Ivy Pacetti, podpisany z La Scalą. A wejście na ekspozycję główną zdobi sam kufer, w którym umieszczono monitor z nagranym filmem opwiadającym całą tę niesamowitą historię!

Wydobyto spod ziemi wszystko, co tylko mogłoby się przyczynić do wzbogacenia ekspozycji, prawdopodobnie są to też materiały zródłowe, z których czerpano wiedzę na temat całości wydarzeń.

Dech zapiera i oka nie da się od tego oderwać. Na ile mogłam, (no, tym razem już z niejakiego oddalenia, bo ekspozycja jest na pod wyższeniu i raczej niedostępna) przyjrzałam się dwóm gwoździom programu. 

I muszę powiedzieć, że prace renowatorskie zostały przeprowadzone naprawdę mistrzowsko! Wszelkie rozdarcia i plamy, nawet jeśli jeszcze są, to niewidoczne. Wszystkie stroje są prezentowane na czarnych manekinach, tak by maksymalnie wyeksponować feerię barw i kształtów.

Stroik głowy wraz z peruką został mistrzowsko poskładany i prezentuje się wspaniale. Natomiast stroik głowy z drugiego aktu, ten najwspanialszy, został doprowadzony do nieistniejącej perfekcji! Pióra z Florencji zrobiły robotę!

Naprawdę warto to obejrzeć!

 

Wystawa będzie trwała do listopada.

 Mam nadzieję, że historia się spodobała. Bedę jeszcze aktualizować, bo w planach mam pomolestowanie dyrekcji muzeum, żebym sobie mogła tam nakręcić swój film. Trzymajcie kciuki, żeby sie udało!

Zdjęcia z pracowni renowatorskiej pochodzą z archiwów Muzeum Tkaniny (Museo del Tessuto) w Prato.

Ewa Maria Pacini

Ewa Maria Pacini

Nazywam się Ewa Maria Pacini i jestem autorką wszystkich proponowanych tutaj dzianin. Moje dzianiny wykonuję z zamysłem etyki „less-waste” A czasem nawet „zero-waste”. Materiały do moich wyrobów pochodzą wyłącznie że strefy przemysłowej Prato i okolic.